Friday, 17 February 2017

Test łyżew Oxelo Fit3



Jestem osobą aktywną. Nie mówię tego na wyrost. Bardzo lubię sport, ruch jest mi potrzebny do dobrego samopoczucia. Jeżdżę na rowerze, bardzo dużo biegam, korzystam z dobrodziejstw rolkarstwa, jak i również odwiedzam kluby fitness czy siłownie. Problem pojawia się jednak gdy nadchodzi zima i spada śnieg. Oczywiście bieganie jest możliwe do pewnego pułapu temperaturowego, ale rower czy rolki już odpadają. Pewnie powiecie: przecież jest tyle sportów zimowych. Idealny moment na ich praktykowanie. Może i tak, ja niestety nie jestem sportowcem zimowym. Narty, snowboard czy biegówki to nie moja bajka. Sanki natomiast trudno nazwać sportem 😉. Na szczęście dawno temu rodzice zabrali mnie na jedyne we Wrocławiu lodowisko. Założyli pierwsze w życiu białe figurówki w rozmiarze 25 i postawili na tafli lodu. Sami nie mając łyżew nie mogli że mną wejść więc zdania byłam na siebie i przemiłe dwie nastolatki, które zaopiekować się i pokazały tajniki jazdy na łyżwach pięciolatce. Od tamtego dnia to łyżwy ratują zimę. Dzięki nim mogę powiedzieć że czekam na tą porę roku równie niecierpliwie co snowboardziści czy narciarze. Gdy dowiedziałam się że mogę przetestować łyżwy nie było innej opcji jak zgodzić się i podjąć wyzwanie

 Do testów dostałam łyżwy marki Oxelo Fit3. 
 Moje pierwsze wrażenia po otwarciu pudełka? Wow ale ładne.  Kolorystyka przywiodła mi na myśl typowy zimowy krajobraz. I ten wzorek nad ostrzem. Uważam, że prezentują się bardzo dobrze. I co dla mnie osobiście ważne – damska wersja nie jest w różowej kolorystyce. 

Niestety druga myśl jaka pojawiła się to żal, że nie ma w komplecie pożądanych ochraniaczy na ostrza.  Owszem, można dokupić uniwersalne w sklepie (takie też mam), ale niestety są one przydatne jedynie do transportu. Gdybym chciała przejść w nich z szatni do tafli lodowiska jest to nie możliwe ponieważ są uniwersalne i nie trzymają się łyżew. Może to być odebrane jako fanaberia, ja jednak sporo jeżdżę i uważam że dzięki temu ostrza niszczyły by się jeszcze mniej. Z tego co mogłam wcześniej zaobserwować te hokejówki nie są jakoś bardzo ciężkie. Łyżwy na nodze leżą bardzo dobrze. Wzięłam o rozmiar większe z myślą o grubszej skarpecie szczególnie na otwartych lodowiskach. Był to dobry wybór. Nic mnie nie cisnęło ani nie uwierało. Dobrze się je wiąże, a zapięcia dobrze pomagają docisnąć i dopasować moc wiązania. Sama jazda była bez zarzutów. Buty dobrze trzymają kostki. Nie ma uczucia „latania nogi”. Zazwyczaj po ok.30-40 minutach jazdy czuję lekki dyskomfort w śródstopiu, tu tego nie czułam. Bardzo miło wspominam jazdę w tych łyżwach i cieszę się że mogłam je przetestować i wyrazić swoją opinię.  






Saturday, 4 February 2017

Kiedy odważyłyście się na bieganie w legginasch?

Dziś był nasz pierwszy raz :) Mój i moich nowych Asicsów :D Moje nowiutkie pachnące świeżością butki, z cudowną amortyzacją i niezabłoconym kolorem, wyszły zrobić dziś ze mną swoje pierwsze 11km.

I tak sobie biegłam, i zobaczyłam dziewczynę przede mną. Marszobieg miała, i na sobie luźne spodnie dresowe. I przypomniało mi się pytanie, które kiedyś padło na jakiejś grupie biegowej. Kobiecej - to ważne.
"Kiedy odważyłyście się na bieganie w legginsach?" 
Patrząc na tą dziewczynę przede mną przypomniało mi się, jak zaczynałam biegać. A raczej w czym zaczynałam. Rybaczki luźne, teraz wiem, że do jogi były :) A jak przyszło ciepłe lato to krótkie spodenki (tylko z nazwy krótkie :P ) bo takie typowe męskie (tak tak męskie bo tam były fajne luźne, na damskim dziale takich nie było :D ) do kolana i oczywiście czarne :D. Patrząc na tamte zdjęcia z zawodów, stwierdzam, że dobrze, że były te spodenki bo w legginsach w życiu bym się nie pokazała :/ MASAKRA. Dopiero po roku czasu odważyłam się na legginsy. 

"Odważyłam się" - słowo klucz. My kobiety odważamy się, zastanawiamy się, analizujemy, przejmujemy się co inni powiedzą i jak nas ocenią. A faceci? Biegną jak im wygodniej. Nieważne jest to, że legginsy wyglądają jak o trzy rozmiary za małe, koszulka również z młodszego brata. Nie, nie. Przecież trzeba mieć aerodynamiczne ubranie do biegania. Oni w życiu by takiego pytania nie zadali, po prostu kupiliby legginsy od razu jak zaczynaliby biegać ;) I już koniec tematu. 

Jasne uogólnianie nie jest dobre, ale jak zawsze wyjątki potwierdzają regułę. Biegając już jakiś czas, widzę, że kobiety zaczynające swoją przygodę z bieganiem ubrane są luźno, co by nic nie opinało newralgicznych części ciała. A panowie? Hulaj dusza piekła nie ma :D 

Takie to przemyślenia naszły mnie testując nowe buty. Chyba wygodne skoro myślałam o innych rzeczach a nie o tych butach właśnie ;) 


Tuesday, 3 January 2017

Z nowym rokiem nowym krokiem

To już chyba norma, że styczniowe wpisy blogowe obfitują z cele, założenia i plany na nadchodzący rok. Bliższe, dalsze, bardziej bądź mniej konkretne. Czy na koniec wszyscy mogą pochwalić się doprowadzeniem tych założeń do końca to już inna bajka. Myślę jednak, że każdy coś tam sobie zakłada.

Z ciekawości chciałam sprawdzić jak tam moje założenia na 2016 wypadły, a tu niespodzianka - nie było żadnych ;) W sumie to jakoś mnie to nie dziwi. Biorąc pod uwagę Żelka dobrze, że nic nie zakładałam, bo tylko frustracja by mnie zjadła, że się nie udało ;) A tak na spokojnie sobie żyłam nieświadoma tego szczęścia :D

W tym roku postanowiłam jednak coś tam sobie zaplanować. Zapisane to może łatwiej będzie zapamiętać i motywacja będzie większa :P

  1. Przebiec w ok. 2-2:20 półmaraton ślężański 
  2. Przebiec w ok.1:50-2 półmaraton nocny we Wrocławiu
  3. Zrobić 10km w 50-55min, a 5km w 25minut. 
  4. Przyłożyć się do treningów okołobiegowych :P 
Takie to moje biegowe cele. Nie ma ich za dużo, ponieważ przed nami mój powrót do pracy i rozpoczęcie przez Żelka edukacji żłobkowej, tak więc dużo zmiennych będzie miało na nas wpływ ;) Trzeba pamiętać jednak, że kto nie próbuje ten nie wie czy mu się uda czy nie. Tak więc do pracy marsz :D

Powodzenia wszystkim w realizacji założeń :) 

Tuesday, 27 December 2016

Blogowa pobudka

Święta święta i po świętach. Tak szybko mijają , że człowiek się nawet nie zorientuje kiedy to było. Jedyne co nam o tym przypomina to, jak to jedna z FBókowych trenerek nazwała, „brzuszek ciążowy” ;) Przed nami natomiast wielkimi krokami zbliża się nowy rok a co za tym idzie coroczne noworoczne postanowienia :D Muszę znaleźć moje zeszłoroczne i z ciekawości sprawdzić co tam się udało a co nie ;)

Zawsze coś tam mimochodem się uda doprowadzić do końca, część rzeczy tylko rozgrzebać a część kompletnie pominąć.

A na nowy rok już coś tam się klaruje w głowie. To jest jednak Temat na osobny wpis. A tym wpisem może uda mi się odgruzować mojego bloga :P

Saturday, 20 February 2016

Co w kuchni piszczy

Jak już wspominałam zajęcia kuchenne mają na mnie dobry wpływ. W przeszłości nigdy bym się o to nie podejrzewała. Tak zwany kuring nigdy mnie nie pociągał. Może to było związane z faktem mieszkania z rodzicami? A może z brakiem zdolności manualnych ;) Gdy zamieszkałam na swoim jakoś tak samoistnie ta kuchnia mnie przyciągnęła. Bodźcem jest również fakt, że K. lubi domowe jedzenie, nigdy nie był studentem stołującym się w fastfoodach czy innych barach i tak zostało mu po dziś dzień. 

Pichcenie na własną rękę ma moim zdaniem same plusy:
wiesz co jesz;
możesz dbać o kaloryczność posiłków i ich jakość;
oszczędzasz pieniądze;
poznajesz nowe smaki;
rozwijasz swoją kreatywność gdy okazuje się, że połowy produktów z przepisu nie ma w domu i trzeba je czymś zastąpić :D
 
Tak to się zaczęło, dbanie o zdrowie i figurę było jednym z powodów dla których zdecydowałam się zaprzyjaźnić z kuchennym wyposażeniem.




W ciąży natomiast dzięki większej ilości czasu wolnego mogłam już dowoli szaleć przy blatach, patelniach i garnkach. Poza tym moim planem było kontrolowanie wagi, a przygotowywanie własnego jedzenia jest najlepszym sprzymierzeńcem w tego typu sytuacjach. Od razu chciałabym wytłumaczyć dlaczego ta waga była dla mnie taka ważna. Należę do osób, które nie mogą za bardzo sobie folgować jeśli chodzi o jedzonko. Dosyć szybko potrafię przybrać na wadze, ale w drugą stronę nie jest już tak łatwo. Nie raz miałam z tym problem, a folgowanie sobie w ciąży nie jest takie trudne. Z tego też powodu sporo się ruszałam, pilnowałam kaloryczności jedzenia, a co za tym szło wolałam sama przygotować sobie np. pizzę czy hamburgera niż go zamówić J Poza tym skoro chciałam szybko wrócić do biegania, a moim celem jest ukończenie półmaratonu w czerwcu to waga też musi być odpowiednia. I tak dzięki silnej woli wspomaganej przez ćwiczenia udało mi się przybrać tylko tyle ile założyłam na początku czyli 11kg (których już nie ma :D ).Tak samo jest z wymiarami. Przybrałam tam gdzie powinnam z racji ciąży czyli talia, brzuch i biust. Reszta pozostała nieruszona i aktualnie poza biustem ;) wszystko wróciło do normy przed ciążowej.
 


Co takiego robiłam?
Po pierwsze kontrolowałam spożywane kalorie. Myślę też, że całkowite wyeliminowanie piwa i wina też się do tego przyczyniło.

Po drugie postawiłam na wzmożone spożycie owoców i warzyw. Eksperymentowałam z różnego rodzaju koktajlami czy sokami. W ruch poszły blender, sokowirówka i koktajler.

Po trzecie jeśli już mowa była o węglowodanach, starałam się aby to były pełnowartościowe węgle: razowe makarony, chleby żytnie na zakwasie, brązowy ryż, różne kasze czy soczewice lub ciecierzyce.

Po czwarte wolałam coś upiec niż usmażyć.

Po piąte jak już naszła mnie ochota na słodkości to wolałam sama je upiec niż kupić. A gdy nie miałam takiej możliwości i nie pozostawało mi nic innego jak sklep, starałam się znaleźć coś gdzie w parze szło zaspokojenie chęci na słodycze razem z aspektem zdrowotnym ;)

Po szóste eksperymentowałam ze śniadaniami. Ponieważ miałam rano więcej czasu mogłam pobawić się w śniadania na gorąco. Były to m.in. owsianki na ciepło, kasza jaglana z dodatkami, czy jajecznica. Samo śniadanie nie było nowością, nie potrafię nie zjeść tego posiłku. Nie ważne o której wstaję, w przeciągu pół godziny śniadanie musi być. Gdy z jakiegoś powodu (np. badania na czczo)nie mogłam go zjeść o stałej porze, to późnej cały dzień czułam głód.

Po siódme ponownie miałam szczęście : ) ponieważ ominęły mnie typowe akcje z zachciankami ciążowymi. Nie miałam takich sytuacji. Nie było dnia kiedy czułabym, że koniecznie muszę coś tam zjeść (np. frytki z Maca czy tabliczkę czekolady zagryzioną korniszonem :P ).

Myślę, że rozwaga w kuchni połączona z aktywnością fizyczną przyniosła efekty, które zaplanowałam. Teraz mogę z dumą spojrzeć w lustro i powiedzieć: I made it :D